|
W Loży NBA o naszej lidze!
10-05-2023
Artykuł pochodzi z Loży NBA, którą można znaleźć na FB, dziękujemy!
Zapraszamy do historii o Bielskiej Lidze Koszykówki prowadzonej już od ponad 30 lat przez pana Krzysztofa Wiewiórę. Człowieka bardzo ważnego dla naszej inicjatywy. Tutaj przeczytacie dłuższą wersję tej historii niż na Loża NBA, bo zakładamy, że skoro już tu jesteście, to macie czas i ochotę o tym poczytać 🙂 ❤
***
Mamy 1991 rok. Michael Jordan wygrywa z Chicago Bulls finały z Los Angeles Lakers 4:1. Upada Związek Radziecki, Stany Zjednoczone rozpoczynają operację Pustynna Burza. Do kin trafiają Milczenie owiec z genialnym Anthonym Hopkinsem, a w Polsce tryumfy święcą Rozmowy kontrolowane w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. Tymczasem w Bielsku-Białej Krzysztof Wiewióra powołuje do życia pierwszą amatorską ligę koszykówki w Polsce.
- Pojechaliśmy do Żywca posędziować finały wojewódzkie szkół, chociaż o sędziowaniu nie mieliśmy pojęcia – wspomina pan Krzysztof. – To był wspaniały dzień z koszykówką: różni trenerzy, nauczyciele, zawodnicy. Potem wracając autobusem pełnym sędziów, Tomek Szubert rzucił zamyślony hasło: „Fajnie byłoby mieć taką ligę”.
Dwa dni później pan Krzysztof jest u swojego byłego nauczyciela wf-u Józefa Niesyto i przedstawia mu swój pomysł.
- Przyjdź jutro – słyszy w odpowiedzi.
Nie ma pojęcia, że pana Niesyto wybrano radnym w 1990 roku, gdzie został też przewodniczącym Kultury Fizycznej i Turystyki. Oferta przechodzi jego najśmielsze oczekiwania: dostaje salę na weekend w szkole Befamy całkowicie za darmo. Jest to o tyle znamienne, że w przekonaniu wielu osób w Bielsku-Białej nigdy nie było (nawet teraz) klimatu na koszykówkę, a wszystko co najlepsze wyszło od pasjonatów i ludzi dobrej woli.
Pierwsza połowa lat 90. w Polsce to jednak czas ogromnych zawirowań spowodowanych transformacją gospodarczą. Wiele zakładów upadało, a te sprywatyzowane zwalniały mnóstwo pracowników. Robotnicze Bielsko-Biała, słynące kiedyś z działalności FSM-u, przeżywało ciężki czas, a koszykówka była na końcu listy rzeczy najmniej potrzebnych.
BLK w tym świecie funkcjonowało, organizując się i tłocząc w Befamie. Tamtejsza sala ledwie mieściła boisko do koszykówki, gdzie linie boczne były blisko ściany (oddzielały je zwykle wąskie ławeczki). Ludzie mimo tego i tak przychodzili, żeby popatrzeć, niejednokrotnie siedząc na drabinkach. Inni zostawali na zewnątrz i oglądali widowisko przez charakterystyczne wielkie okna Befamy, zaczynające się na wysokości kolan.
BLK bardzo mocno wzorowało się na NBA: były dywizje i konferencje, była runda zasadnicza i play-offy (finał rozgrywano do czterch zwycięstw). Grano w tamtych czasach głównie w soboty. W niedzielę poświęcano bowiem od 4 do 6 godzin na przepisywanie ręcznie zrobionych statystyk w trakcie meczu. Dopiero po jakimś czasie BLK dysponowało prostym programem komputerowym napisanym w DOS-ie przez zawodnika Adama Klaczka, który ułatwiał im zliczanie wszystkich potrzebnych statystyk.
Z Befamy przeniesiono się w 1992 do Szkoły Podstawowej nr 36 mieszczącej się na Osiedlu Beskidzkim. James Jurczyk, wielce zasłużony człowiek dla ligi, ufundował jej pierwszy profesjonalny zegar.
Tam też widać większe zorganizowanie. Na mecze potrafiło przychodzić nawet 400 osób. Było duszno i gorąco. Sala gimnastyczna zamieniała się wtedy w saunę, ale nikt nie narzekał. Doping niósł się, aż drżały ściany.
W listopadzie 1994 roku reprezentacja BLK udała się do Warszawy na Mistrzostwa Polski drużyn amatorskich.
- Reprezentowaliśmy wtedy BLK i zajęliśmy 5 miejsce – wspomina Tomasz Staniek. – Grały tam wtedy bardzo dobre drużyny ze stolicy, czy Wrocławia, ale mimo tego i tak potrafiliśmy utrzeć nosa znacznie lepszym od siebie.
Historię uzupełni później Leonard Kubanek, który na te Mistrzostwa pojechał z wybitym barkiem, nie mogąc nawet dorzucić do kosza zza linii rzutów za trzy.
- Tamtejsza pielęgniarka zapytała się, czy chcę dostać blokadę. Nie wiedząc, co to, natychmiast się zgodziłem. Nic mi to nie pomogło, ale bawiłem się świetnie.
Lata 90. rządziły się swoimi prawami. Okazało się, że przed meczem ze Szczecinem, dającym szansę nawet na półfinał, Leonard został oddelegowany do pokoju przeciwników na wieczorną posiadówkę.
- Zdecydowanie tamtejsze środki lepiej znieczuliły bark od podanej blokady – opowiada, śmiejąc się Leonard Kubanek.
Taktyka przyniosła skutek, bo reprezentacja BLK wygrała to spotkanie 41:35.
Co ciekawe, BLK wolało stawiać na swoich własnych sędziów, niż sprowadzać ich z innych miast. Na drodze, jak zwykle w tego typu sprawach, stanęły pieniądze, bo profesjonalista potrafił kosztować nawet dwadzieścia razy więcej (to jednak nie przeszkodziło, by w 2009 roku mecz posędziowała im trójka z Japonii, gdzie jeden sędzia miał nawet papiery FIBA). W latach 1995-96 każda zgłoszona do rozgrywek drużyna została zobowiązana do wytypowania dwóch zawodników, którzy mieli przejść kursy sędziowskie. To rzecz jasna nie było idealne rozwiązanie z racji różnych niesnasek istniejących między drużynami, ale u wielu ta miłość do prowadzenia meczu pozostała do dzisiaj.
Mimo sukcesów, momentami walką z wiatrakami i tytaniczną pracą wielu osób, działania na rzecz koszykówki i promocji sportu, sezon 1996/97 miał się okazać ostatnim, zanim liga została wznowiona dopiero 2000 roku.
- Brakowało czasu – powiedział mi Krzysztof Wiewióra, prezes BLK w rozmowie telefonicznej. – Po prostu. Musiałem zrezygnować, bo nie miałem już na to siły.
Bieg zdarzeń zmienia się po wielu telefonach Piotra Pelza, szefa WRONBA, wrocławskiej ligi koszykarskiej, w którego lidze dzisiaj gra około stu drużyn. Namawiał on pana Wiewiórę do wznowienia działalności ligi i robił to na tyle skutecznie, że ten uległ jego namowom.
- Po reaktywacji ligi bardzo pomógł mi Łukasz Kwiatkowski. Był na każdym meczu, prowadził statystyki. Bez niego to by się nie udało.
Tym razem BLK wznawia mecze w hali ówcześnie grającego KS Spetech Bielsko-Biała. Gdy sala wraca pod skrzydła miasta, pojawia się szansa na otrzymanie dofinansowania, ale pod warunkiem, że zostanie założone stowarzyszenie. I tak do dzisiaj działa Stowarzyszenie Bielskiej Ligi Koszykówki.
- Przez ostatnie dziesięć lat działam razem z Rafałem Blachurą i Łukaszem Dziedzicem. Oczywiście tych osób przez te trzydzieści lat było znacznie więcej – podkreśla pan Krzysztof – i wszystkim im należą się słowa uznania.
Punktem kulminacyjnym jest przyjazd mamy Michaela Jordana na 20-lecie istnienia Bielskiej Ligi Koszykówki, która promuje tutaj swoją książkę „Family First”.
- To dla nas niewiarygodne wyróżnienie – powiedział Krzysztof Wiewióra, założyciel i wciąż aktualny prezes BLK. – Potraktowaliśmy to jako historię science-fiction. Potem była euforia.
Wszystko było możliwe dzięki znajomościom polskiego przedsiębiorcy Leszka Surowca, który w 1997 roku poprosił ją o pomoc dla powodzian. Zebrana kwota pozwoliła wtedy w gminie Oława wybudować kilka domów dla powodzian.
Z Michaelem i Bielskiem jest jeszcze jedna związana historia. Leszek Surowiec wspominał, że gdy Deloris była w Polsce podsłuchał jej rozmowę z Michaelem, który był akurat na polu golfowym na Florydzie:
- Synu, zakładaj czapkę, bo tam wieje!
- Mamo, mam czapkę – tłumaczył Michael – przecież gram w golfa.
Oddolne inicjatywy koszykarskie rzadko mają tak dobrze uformowane struktury organizacyjne, które pozwoliły na przestrzeni wielu lat stać się przystanią dla wielu wspaniałych historii. Upływ czasu niestety coraz mocniej zamazuje te wspomnienia, ale BLK jest kopalnią niesamowitych ciekawostek, a dla mnie ta przygoda jest niczym poszukiwanie złota.
- Czy w waszej lidze grali jacyś obcokrajowcy?
To pytanie nie było przygotowane. Czasem przypadek decyduje o tym, że skarb sam wpada w twoje ręce.
- Oczywiście. Byli zawodnicy z USA, z Włoch, z Maroko, Hiszpanii, Argentyny czy Tunezji.
Następne minuty upływają na opowieściach m.in. o Włochu Roberto Gugliottcie, który w 2000 roku został MVP finału. Co ciekawe, w tym roku nie tylko swoją działalność wznowiła BLK, ale zjechał też ostatni maluch – Fiat 126p. Jak Roberto znalazł się w Bielsku-Białej?
- Zostałem delegowany do pracy w Polsce i miało to być tylko pół roku – wytłumaczył Roberto, obecnie przebywający we Włoszech. – Pracowałem w firmie Mazzer, która później została wykupiona przez Hutchinsona. Fiat był naszym głównym klientem.
Był też Mustaf Benlamlih, Marokańczyk rzucający trójki z połowy, czy Hiszpan Jonatan Fragoso, który aktualnie prowadzi w Bielsku szkołę języka hiszpańskiego.
Na troszkę dłużej zatrzymujemy się przy Australijczyku Peterze Zolkosie.
- Poznałem go na poczcie, bo obaj wtedy sprzedawaliśmy rzeczy na Allegro – odpowiada pan Krzysztof zapytany, jak doszło do spotkania. – Nie znaliśmy się w ogóle, ale widzieliśmy się tak często, że w końcu zaczęliśmy rozmawiać. Tak trafił do naszej ligi.
Teraz Peter mieszka w Melbourne w Australii i prowadzi sklep z odzieżą z NBA Basketball Jersey World. W takich momentach człowiek sobie uzmysławia, że świat jest naprawdę mały.
|